niedziela, 8 sierpnia 2010

Ostatnie dni wyprawy



Ostatni dzień w Azerbejdżanie spędziliśmy w większości w podróży. A jednak podwożący nas Azerowie, by umilić nam czas, wybierali najpiękniejsze drogi, byśmy mogli nacieszyć się widokami. Tak oto brnąc przez niezliczone serpentyny gór dotarliśmy w końcu do Baku o godzinie 1:00 w nocy. Szukanie hostelu za 100 zł o tej porze wydało nam się bezcelowe, poprosiliśmy więc o podwiezienie nas na lotnisko i tam spędziliśmy noc. W Austrii, w strefie bezcłowej ostatnie zakupy i kolejne 10godzinne oczekiwanie na przesiadkę. W końcu dolecieliśmy do Polski. Cali i zdrowi, szczęśliwi i pełni niesamowitych i niezapomnianych wrażeń. Czas wrócić do rzeczywistości. Kaukazie, dziękujemy że tak przyjaźnie nas przyjąłeś. Zawiązaliśmy nowe przyjaźnie i oczekujemy przybycia naszych Padrógów (przyjaciół) do Polski.
Pozdrawiamy i do zobaczenia wkrótce!:)

czwartek, 5 sierpnia 2010

Powrót do Azerbejdżanu:)



Na powrót z Kachetii do Baku został nam jeden cały dzień, gdyż pobyt w Gruzji był tak miły,że ciężko było nam wcześniej stamtąd wyjedżać. Ze względu na konfliktowe stosunki Armeni z Azerbejdżanem w Górnym Karabachu baliśmy się trochę przejścia granicznego do Azerbejdżanu. Okazało się jednak, że po krótkiej rozmowie na temat polityki i sprawdzeniu plecaków przepuścili nas bez większych problemów. Do stolicy mimo odległości 450 km postanowiliśmy przemieścić się na stopa. Na szczęście udało się nam pokonać ten dystans całkiem sprawnie, a przy okazji spotkać kolejnych kilku niesamowicie gościnnych Azerów, z którymi zjedliśmy obiad i kolację. Przed nami już tylko krótkie zwiedzanie Baku i powrót do Polski.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Gruzja i kraina winem płynąca- Kachetia





Nadeszła pora powrotu do Gruzji, gdzie w planach mieliśmy zwiedzanie Kachetii. Przeprawa przez Armenię na stopa poszła całkiem sprawnie i na wieczór wylądowaliśmy już w Sagaredżo - jednym z miast Kachetii- w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotów. Szczęśliwym trafem jeden z podwożących nas na stopa kierowców zawiózł nas do znajomego hotelu, gdzie mieli znaleźć dla nas miejsce na rozbicie namiotu. Skończyło się wielką ucztą z 10 Gruzinami, popijaną domowym winem i przerywaną toastami Tamadana (Głównego prowadzącego uczty)-Wrażenie niesamowite. Nie dość, że przypadkiem zostaliśmy zaproszeni do ucztowania, to jeszcze restauracja, w której siedzieliśmy sprawiała wrażenie muzeum, pełna tradycyjnych przyrządów używanych przez Gruzinów, z wielką mapą Gruzji na jednej ze ścian i urządzona w przepięknym stylu. Ostatecznie miejsce na trawie zmieniło się w miejsce w pięknej komnacie hotelowej..jak widać słowa o gościnności Gruzinów są jak najbardziej na miejscu:) Zaskoczeni tak miłym przyjęciem następnego dnia dziękowaliśmy właścicielowi, słysząc na koniec, że zaprasza ponownie do siebie. To był dopiero początek niespodzianek w tym kraju. Gdy dojechaliśmy do stolicy Kachetii- Telawi, w jednej z restauracji ponownie spotkaliśmy się z gruzińską gościnnością dostając od Panów ze stolika obok litrowy dzban wina domowego. Gdy dosiedliśmy się do 3 darczyńców, rozpoczęła się prawdziwa uczta, zamówili mnóstwo jedzenia, nieskończoną ilość win domowych, a po godzinie zjawił się 5osobowy zespół śpiewający kachetiańskie melodie. Noc zakończyła się obietnicą jednego z Gruzinów, że pokaże nam całą Kachetię przez kolejne 3 dni, jeśli tylko zechcemy. Nazwaliśmy go później naszym ojcem chrzestnym, ponieważ dbał niesamowicie o to byśmy czuli się wyjątkowo i by nam nic nie brakowało. Przez kolejne dwa dni zwiedziliśmy wszystkie okoliczne monastyry, byliśmy w parku rodziny Czawczawadze, w przypominającym włoskie San Marino Sighnagi - miasto położone na wzgórzu otoczone murami twierdzy z widokiem na granicę Azerbejdżanu; oraz nad przepięknym okolicznym jeziorem. Spróbowaliśmy wszystkiego co najbardziej kojarzy się z kachetiańską kuchnią, popijając to za każdym razem smakowitym winem, oczywiście toastom nie było końca. Każdy z nas wczuwał się w rolę Tamadana, będąc przy tym pouczanym co wolno a czego nie wolno. Tamadan zawsze wznosi toasty, ale nigdy nie polewa wina, zawsze prosi o to uczestników uczty. Kobiety przy toastach nigdy nie wstają, gdy Tamadan odchodzi od stołu, musi wybrać osobę zastępującą go. Toastom zawsze towarzyszy opowiadanie dłuższych historii, refleksje nad życiem, dyskusje. Nigdy nie są one krótkie. Nie ma obowiązku patrzenia w oczy przy toaście.Pierwszy toast zawsze jest za ojczyznę. Pod żadnym pozorem nie należy wznosić toastu pijąc piwo. Wspólnie stwierdziliśmy, że obok niesamowitej gościnności, Gruzini mają bardzo mocne głowy, bo gdy my już ledwo mówiliśmy po rosyjsku, oni wciąż byli w pełni sił. Jedno jest pewne, dzięki "Ojcu Chrzestnemu" poczuliśmy się jak u siebie w domu, mając jednocześnie dokładną relację z miejsc, które zwiedzaliśmy. Równie pomocni i mili byli inni Gruzini, z którymi mieliśmy okazje jeździć na stopa. Gruzjo,dziękujemy!:):):)

piątek, 30 lipca 2010

Górski Dilijan i okoliczne jeziora




Jako że jednego pięknego jeziora Sewan było nam mało i chcieliśmy pochodzić po górkach, polecono nam wyjazd do Dilijan- górskiej miejscowości wypadowej, z której można było zrobić wiele trekingów. Przepakowaliśmy plecaki i postanowiliśmy tego samego dnia dojechać do miejscowości Gosz z pięknym monastyrem, od którego miało być jedyne 2,5 km do docelowego jeziora. Gdy szliśmy trasą, pytając się okolicznych mieszkańców o drogę, każdy instruował nas inaczej, a w lesie często pojawiały się rozwidlenia. Ostatecznie do upragnionego miejsca doszliśmy po ok 4h. 2 chłopców pod szczyt podjeżdżało niwką, ale nie skończyło się to dla nas szczęśliwie, gdyż warunki na drodze spowodowały, że samochód utkwił w wielkiej kałuży błota. Próby wyciągnięcia go siłami mięśni spełzły na niczym. Ostatecznie musieliśmy opłacić przyjazd jeepa na miejsce i holowanie, co według miejscowego zużyło 20 l benzyny.Jeziorko okazało się małym, zabagnionym stawkiem, ale czystości nie można mu było odjąć- raków i żab było tam mnóstwo.
Poszukiwanie kolejnego jeziora następnego dnia zajęło nam kolejne 5 godzin i skutkowało przejściem dzikiego, nie kończącego się odcinka lasu, mimo, że miało to być tylko 5 km.Ostatecznie doszliśmy do głównej drogi samochodowej, skąd ok 18:00 pojechaliśmy na stopa. To jeziorko prezentowało się trochę lepiej:)Na miejscu oferowano jazdę rowerem wodnym czy obiad w okolicznej restauracji. Nocowaliśmy w pobliskim lesie pod namiotem:)

czwartek, 29 lipca 2010

Sewan i okolice





Jestesmy nad jeziorem Sewan (2000m n.p.m.) uwazanym za perelke Armenii i mysle ze zdjecia zobrazuja jak faktycznie tu jest:) Pozdrawiamy

wtorek, 27 lipca 2010

Szczyt Aragac





Namioty rozbilismy na przepieknej polanie u podnoza gory. Dolina plynely strumienie lodowcowe, w ktorych kapiel o zachodzie slonca byla niesamowicie orzezwiajaca i dostarczała wiele przyjemnych wrazen;)Sumki(plecaki)zostawilismy w namiotach i zdecydowalismy się na atak góry Aragac. Gorka o czterech szczytach wyglada niepozornie, a jednak droga przez ruchome lupki dala nam sie we znaki..ale warto bylo!Mimo szczerych checi porannego wstawania, udalo nam sie wyruszyc dopiero ok godziny 11:30. Z początku piekne, zielone, kwieciste polany lekko pietrzace sie w gore. Pozniej troszkę bardziej stroma sciezka zwirowa, a na ostatnie 3h przemila kamienista, stroma droga, na ktorej niejeden raz zastanawialismy sie kiedy pojdzie lawina. Ale kazdy z nas mial na to swoj sposob;) Michal, jak to powiedzial, kical przez kamienie nie pozwalajac na osuniecie sie, Kasia, szla prężnie przed siebie, nie myslac o wiszacych nad nia skalach tylko wpatrując sie w zblizajacy sie szczyt, reszta szła na chybił trafił spontanicznie wybierajac droge pozornie wyglądającą na najbezpieczniejszą podtrzymujac sie kijkami trekingowymi. Tych wierzcholkow, ktore mialy okazac sie ostatnimi bylo po drodze dobre kilka, zanim w koncu zobaczylismy krzyz na prawidlowym szczycie, a to i tak tylko jedna czwarta Aragac, bo przeciez ma on 4 wierzcholki;)

sobota, 24 lipca 2010

Erewan



W koncu udalo się nam polaczyc ze swiatem. Wbrew pozorom przez najblizsze dwa tygodnie nie bylo to takie łatwe, gdyż mielismy dosc zabiegany grafik:)Ale co sie odwlecze..:)Erewan stanowi niesamowity kontrast w stosunku do innych miast, ktore mielismy okazję zwiedzić jadac przez Armenie. Koniec koncow miasto liczy prawie polowe ludności Armeni: 1 000 000 osob. Architektura czesto odnawiana, mnostwo klubow muzycznych, barow, restauracji. Sprawia wrazenie miasta europejskiego. Nocleg znalezlismy w prywatnej kwaterze za 4000 dramow ( ok 40 zl) co na rok 2010 jest cena niska i oczywiscie stargowana. Noclegi tu zaczynaja sie od 5000 wzwyz.Nasza gospodyni mowi po rosyjsku, tak wiec problemow z dogadaniem sie nie bylo:) Czeka nas 9 dni w Armenii.Jutro dojezdza do nas 6 uczestnik ekipy- Andrzej i zaczynamy od krotkiego trekingu w gorach: cel- Aragac-4100m. Miejmy nadzieje ze gora mniej uciazliwa niz te, ktore mielismy okazje zdobywac w Azerbejdzanie..:)